Relacja z drugiej edycji PrzetargĂłw Miejskich w klubie Balsam, Warszawa, 11.02.2012

Uff... Tego ważnego dnia wstaliśmy po niecałych trzech godzinach snu, bo do samego końca szprejowaliśmy po ciuchach, wgrzewaliśmy logo, utwardzaliśmy malunki - wszystko tylko nie spanie. Efekt: podkrążone oczy jak po dobrej bibie i ogólne zamotanie.

Na miejscu mieliśmy być o 10 rano. Niezawodny transport w postaci tatusia był na czas, a my.. byliśmy jak zwykle prawie gotowi. Pod Balsam przyjechaliśmy o 10:15 więc zdziwiliśmy się, gdy okazało się, że jesteśmy pierwszymi z gości. Nie, nie pomyliliśmy dnia ani godziny, po prostu inni byli bardziej od nas wyluzowani albo pracowali jeszcze ciężej. Od razu rozpoznaliśmy organizatorki tego całego zamiesznia: Agę i Agę czyli grupę Granat rzucające się tu i tam. Trzeba powiedzieć, że wszystko wyglądało na porządnie ogarnięte organizacyjnie: stoliki poustawiane, wyznaczone miejsca,muzyczka grała. Przypadło nam całkiem zgrabne miejsce, z wygodną kanapą i dużym stołem w sali, w której jak się potem okazało, nie trzeba było siedzieć w kurtce. Powoli ściągali inni wystawcy, rozkładali swoje manele, na luzie i bez niepotrzebnej nerwówy. Po prostu zimowy chill.

Oczywiście dwójka specjalistów od ZPT czyli A. i L. wymyśliła jak powiesić kominy i nerki pod sufitem, aby ładnie dyndając przyciągały wzrok. Ja musiałam się zająć mniej wdzięczną robotą czyli prasowaniem tego, co zostało psu z gardła wyciągnięte. Jakoś czas szybko minął i powoli zaczęli się pojawiać pierwsi zwiedzający i potencjalni kupujący - można było ich poznać po ciężkich kapotach, śniegowcach, mufkach i tłustych pieniężynkach. Wtedy jeszcze zima była że huhu. Muzyczka sobie na zmianę grała i nie grała, bo instalacja nie przewidziała tylu chętnych na prąd, ale nam nie przeszkadzało to w miłym i sympatycznym spędzaniu wolnego czasu.

Przyszło sporo znajomych bliższych i dalszych, w tym również dwoje takich jeszcze niemówiących i niechodzących. Aż dziwne, że nie było żadnego znajomego psa. Z wałówką pojawiła się też moja babcia, która jak do tej pory była na wszystkich targach, w których braliśmy udział.

Jak się spodziewaliśmy dużym wzięciem cieszyły się rzeczy dla mniejszych obywateli. Będziemy mieć tego więcej - słowo! Jednak największym hitem tych targów okazał się kombinezon, zupcyclingowany ledwo parę godzin wcześniej, w kolorze niebiesko zielonym, ze spiralami z żółtej farby oraz niedbałymi chlapnięciami w kolorze metaliczny fiolet. Mierzony przez pewną nie do końca zdecydowaną (chcę ale się boję) niewiastę, w końcu zakupiony bez mierzenia i tuż przed końcem przez inną białogłowę. Mamy nadzieję, że się skafander dobrze nosi i nie sprawia kłopotów wychowawczych!

Jak zwykle do domu zawinęliśmy się jako ostatni przestrzegając dobrej zasady, że w ogólnym zamotaniu podczas składania się najłatwiej czegoś zapomnieć.

Ogólnie przechowujemy ciepłe wspomnienia z tej imprezy i z niecierpliwością czekamy na wiosenną edycję! Ahoj!